Hubertusy
dla zapalonych "koniarzy"

Ułani i huzarzy świętego Huberta


Hubert był zapalonym myśliwym, prawym synem księcia Bertrand de Guienna. Otoczony nieomylnie odnajdującymi ślad psami, przemierzał dalekie lasy i okolice, znał wszelką szlachetną zwierzynę i polował namiętnie. Pewnego dnia przydarzyło mu się coś nadzwyczajnego. Wyszedł mu naprzeciw z płonącej gęstwiny jeleń o wspaniałym porożu, w którego środku jaśniał złoty krzyż, i od tej pory przestał polować, następnie udał się do Rzymu, do papieża, który dał mu rozgrzeszenie i powołał na biskupa w Tongern (Belgia).

Według legendy jego stuła chroniła przed ukąszeniem wściekłych psów. Po obwołaniu go świętym, został obrońcą i patronem wszystkich myśliwych.
Tak historię św. Huberta opisuje (to fragmenty) Tadeusz Andrzejewski - ułan 15 Pułku Ułanów Poznańskich w swojej książce pt. "Zrozumieć konia". Dzień 3 listopada do dziś jest wielkim świętem wszystkich myśliwych; święci go także las swoim jesiennym wystrojem i czerwony frak na grzbiecie konia.

Na początku listopada kluby jeździeckie organizują biegi hubertowskie. Pierwotnie nawywano je "myśliwskimi". Tradycja polowań sięga XV wieku i wywodzi się z Anglii. Polowano wówczas na jelenie i zające, z czasem jednak częściej wykorzystywano lisa. Okazało się, iż jest on o wiele atrakcyjniejszym obiektem pogoni, szybciej ucieka i nie kluczy. Przez wieki polowania zmieniały nieco swoją oprawę, dopiero w XIX wieku obowiązujący ceremoniał pogoni, a także strój konnych i myśliwych, ustalił angielski myśliwy Hugo Maynell.

Najważniejszą postacią biegu był master, to on zapraszał do udziału w polowaniu i przewodził pogoni. Na jego znak w poszukiwaniu legowiska lisa jako pierwszy wyruszał łowczy z liczną sforą, przeważnie było to 20 do 40 starannie dobranych psów, a tuż za nimi udawali się konni. Wytropieniu zwierzyny towarzyszyło ujadanie psów, dźwięk rogu i okrzyki. Pościg trwał do chwili, kiedy lis pojawił się w zasięgu wzroku. Polowania kończyły się zabiciem lisa. Potem trębacz odtrąbił "Haliali", koniec ceremonii. Psy za dobrze wykonaną pracę otrzymywały nagrodę tzw. Curee (wnętrzności upolowanego zwierzęcia). Myśliwy, który zdaniem mastra najbardziej zasłużył na wyróżnienie otrzymywał jako trofeum łapy, ogon i łeb ofiary.

Pozostałym uczestnikom polowania wręczano pamiątkową gałązkę jedliny umaczaną w krwi upolowanego zwierzęcia. Takie gonitwy osiągnęły największą popularność pod koniec XIX wieku w Anglii, stając się jednym z narodowych sportów wyspiarzy. Wówczas moda na polowania trafiła również do Polski. Z czasem wyodrębnił się z tego rodzaj sportowej rozgrywki, a również sprawdzianu dla jeźdźców i koni. Biegi takie miały charakter widowiska, uczestniczyło w nich kilkudziesięciu ubranych w galowe stroje jeźdźców i wiele bryczek.
Na tym tle obecne pogonie za lisem wydają się bardzo skromne, jednak odbywają się z zachowaniem najważniejszych elementów biegu. Tradycja św. Huberta jest oczywiście kontynuowana. Organizacją zajmują się gospodarstwa agroturystyczne, prywatni hodowcy i kluby jeździeckie. Jednym z miejsc, gdzie pielęgnuje się stare polskie zwyczaje jest gospodarstwo agroturystyczne Zofii i Zdzisława Czajków w Trzebidzy, niedaleko Bucza.
W tym roku państwo Czajkowie gościli na rajdzie formację Królewskiego Regimentu Huzarów Południowoszwedzkich - Kunglig Skanska Husartroppen i Helsingborg Sweden. W trakcie pobytu Szwedów pani Zofia - jako, że ojciec jej inż. Tadeusz Ciesielski służył w XV Pułku Ułanów Poznańskich - zapoznała ich z historią kawalerii polskiej.

W ten sposób zrodził się pomysł nietypowego uczestnictwa w biegu myśliwskim dwóch formacji: polskiej i szwedzkiej. Powitanie i początek biegu odtrąbiło dwóch trębaczy na błyszczących rogach myśliwskich. Szwedzi w granatowych mundurach wykończonych żółtymi aplikacjami, obok zaproszeni do uczestnictwa członkowie Towarzystwa Byłych Żołnierzy i Przyjaciół 15 Pułku Ułanów Poznańskich w pułkowych mundurach, w rogatywkach z czerwonymi otokami i liczne bryczki ruszyły na trasę.
Kilkanaście kilometrów starannie dobranej trasy, z przepięknymi widokami i przeszkodami, z kolorową jesienią w Przemęckim Parku zrobiło niesamowite wrażenie na uczestnikach biegu.
A na jego zakończenie obserwatorzy mogli podziwiać w pogoni za lisem wspaniałą szarżę polskich i szwedzkich kawalerzystów - bok przy boku, strzemię przy strzemieniu. Królem biegu okazał się gość ze Szwecji - Werner Jacobsen.
Impreza zakończyła się, jak tradycja nakazuje, przy ognisku i oczywiście nie o suchym pysku... Był bigos myśliwski, polska kuchnia gospodarzy, a biesiadującym przygrywała ludowa kapela, intonując ułańskie przyśpiewki. Kawalerzyści wymieniali informacje dotyczące swoich stowarzyszeń.
Na zakończenie można zacytować słowa jakie wypowiedział Kent Kvist - opiekun szwedzkich dragonów: - Dzięki wspaniałej atmosferze jaka na co dzień panuje w Trzebidzy zacieśnia się współpraca między szwedzkimi dragonami i polskimi ułanami. Chcielibyśmy uczestniczyć czynnie w dniach Waszego Pułkowego Święta i jeszcze z wami poszarżować. Kent Kvist na pamiątkę wspólnego uczestnictwa wręczył kawalerzystom czapeczki szwedzkiego stowarzyszenia.

Tekst tej strony został w całości zaczerpnięty z gazety "Wiadomości Kościańskie".
 


projekt i wykonanie: primel.pl  © Copyright 2011-2015